Należę
do pokolenia, które nie lubi robić selfie. Jest to znamienne dla
większości kobiet w moim wieku. Wszystkie bronimy się -
często nazbyt obcesowo - przed zdjęciem. Jesteśmy przekonane, że
nie ma czego fotografować, bo wyglądamy na zdjęciach
nieatrakcyjnie. Poczucie takie jest wdrukowane bardzo mocno.
Mój
syn ma 23 lata. Jego pokolenie ma obsesję selfie. Robienie sobie
zdjęć jest czymś naturalnym. To choroba obecnego czasu. Selfie
zalewają portale społecznościowe. Cokolwiek by się na ten
temat nie uważało, robienie ze swojego życia „Big Brothera”
stało się faktem. Od roku 2012 do 2013 skala wykorzystywania słowa
"selfie" zwiększyła się o ponad 17 tysięcy procent,
dlatego w 2013 r. Oxford Dictionary uznał "selfie" za
słowo roku.
Chociaż
pierwszy autoportret w fotografii stworzył Robert Cornelius w 1893
roku, kiedy siedząc w fotelu ponad minutę sam zakrył obiektyw. To
prawdziwy boom
selfie, musiał jeszcze długo czekać. Stał się możliwy dopiero
dzięki popularności i dostępność smartfonów.
Trudno
się dziwić, że selfie stało się również częścią działań
feministycznych - ruchu niezwykle różnorodnego w swych strategiach.
Internet, a co za tym idzie selfie, to narzędzie wyjątkowo
wpisujące się w czołowe hasło feminizmu: "to co prywatne,
jest polityczne" (Private is Political), zawarte w eseju Carol
Hanisch z 1969 roku.
Dzisiaj
prawie każdy ma telefon komórkowy (według badań CBOS z lipca 2017
roku z telefonów komórkowych korzysta 92 proc. dorosłych
Polaków, ponad połowa z nich używa smartfona). Można mieć
taryfę, która nie obciąża mocno kieszeni Polaka czy Polki.
Nie wychodząc z domu, w sytuacjach stricte
prywatnych, z łatwością możemy stać się częścią życia
publicznego wrzucając post na Facebooka czy Instagrama.
Każdy
z nas jest częścią społeczności. Małym elementem dużej
maszyny. Wszyscy od narodzin sterowani przez socjalizację mamy
podobne pragnienia (nawet te intymne), dlatego życie każdego z nas
to element polityki miejsca, w którym żyjemy. Czy tego chcemy, czy
nie, tak się dzieje. Jeśli jedna młoda dziewczyna jest smutna,
jest ogromne prawdopodobieństwo, że takich dziewczyn są tysiące.
A ten smutek jest wynikiem uwarunkowań społeczno-politycznych.
Kiedyś jednak ta smutna dziewczyna mogła myśleć, że tylko ona
tak się czuje. Dzisiaj przesuwając palcem po wyświetlaczu
znajdzie inne, którym również nie jest wesoło. A kiedy
dzielisz się własnym smutkiem, czasami możesz się go nawet
pozbyć. Jak pisała na swoim Instagramie Zofia Krawiec
(propagatorka selfie-femizmu): Co
mogą zrobić dziewczyny, które pragną komunikować się ze
światem, ale czują się wykluczone nie tylko ze względu na płeć,
ale także na klasę społeczną, z której pochodzą? Mogą
robić selfie i pisać konfesyjne posty. Są to jedne z nielicznych
rzeczy na tym świecie, w których brak pieniędzy i brak znajomości
nie wiąże rąk i nie knebluje ust.
link do Instagrama Zofii |
Swój
manifest dotyczący selfie-feminizmu Krawiec ogłosiła ponad rok
temu na stronach Szumu.
Jej tekst spotkał się wtedy z dużą falą krytyki. W tym roku 23
lutego Zofia otworzyła wystawę dziewczyn z Instagrama w
lokalu_30 pt. Na pozór silna dziewczyna, choć w środku ledwo się trzyma.
I choć minął rok od jej manifestu (i innych tekstów w
których tłumaczy swoją działalność na Instagramie –
tutaj,
tutaj,
tutaj
czy słowami Audrey Wollen),
wydaje się, że niewiele z tych słów dociera, bo krytyka nie
słabnie. Znamienne jest, że głosy krytyczne pojawiają się
głównie ze strony świat(k)a artystycznego. Natomiast portale
skierowane dla dziewczyn z reguły piszą entuzjastycznie. Czego
przykładem jest Anna Pajecka, redaktorka działu sztuka i feminizm w
Enter
the room & Grls Room (tutaj),
która na temat selfie-feminizmu pisała już wcześniej (tutaj)
a także przeprowadziła wywiad z Zofią Krawiec (tutaj).
Pierwsza
krytykowała selfie-feminizm Agata Pyzik w artykule Jeśli muszę się rozbierać, nie chcę być częścią waszej rewolucji. Krytyka selfie-feminizmu.
Potem w drugim, swoim tekście Sprzeczności peryferyjnego feminizmu albo ewangelistki selfie.
W swoich tekstach zarzucała Zofii Krawiec, że się rozbiera i
że dziewczyny z Instagrama są konwencjonalnie
atrakcyjne,
czyli, że nie ma tam dziewczyn nie wpisujących się w panujące
standardy kanonu urody. Argument ten powtórzyli w swoich
tekstach: Karolina Plinta
i Piotr Policht.
Policht zwrócił się do tego problemu nawet w samym tytule: Czy
tylko ładne dziewczyny mogą się emancypować? Selfie-feminizm po
polsku.
Kiedy Pyzik pisała swoje teksty ponad rok temu na scenie polskiego
selfie-feminizmu widoczna była tylko Zofia Krawiec. Kiedy pisali
Plinta i Policht, robili to już po obejrzeniu wystawy
kuratorowanej przez Zofię Krawiec w lokalu_30. Biorąca udział w
wystawie Alicja Gąsiewska wkleja swoje niekonwencjonalnie
atrakcyjne zdjęcia od 2015 roku.
link do Instagrama Alicji
Mogła
jej nie zauważyć na Instagramie Pyzik, ale Plinta i Policht nie
mogli jej przeoczyć na wystawie w lokalu_30 (była
wyświetlona z rzutnika na dużym ekranie w ciemnej sali). Oprócz
Alicji niekonwencjonalnie atrakcyjna na wystawie jestem również
ja, z moim
Instagramem.
|
Starsza
o jedno pokolenie od Alicji, przez Polichta określona jako: artystka
nienależąca do pokolenia młodych i pięknych bywalczyń
Wixapolu. Mimo
tego, że Policht opisuje niekonwencjonalną atrakcyjność
dwóch uczestniczek wystawy, jednak ostatecznie wszystkie
selfie-feministki wrzuca do jednego kotła, uparcie twierdząc,
że wszystkie muszą być ładne.
Krawiec
podkreśla: Instagram nie miałby sensu, gdyby wypowiadały się na nim tylko ładne dziewczyny,
dlatego na wystawie przez nią kuratorowanej znalazły się profile
wymykające się standardowym kanonom urody. Nie stało się to przez
niedopatrzenie kuratorki, ale celowe działanie, mające poszerzać
wypowiedź selfie-feministek.
Nagie
ciało kobiety funkcjonuje w sztuce od wieków. Oczywiście kobieta
była przedstawiana przez artystę-mężczyznę z jego punktu
widzenia i wyłącznie na jego zasadach, jako męski fetysz
służący głównie w kontekście erotycznym. Berger pisał: Obraz
został stworzony po to, by odwoływał się do jego
[odbiorcy-mężczyzny]
seksualności.
Przedstawienie nie ma nic wspólnego z jej [modelki-kobiety]
seksualnością,
aby chwilę później dodać: Kobiety
są po to, by zaspokoić apetyt, nie zaś po to, by mieć swój
własny1.
Taki schemat odczytania obrazu nagiej kobiety stał się
powszechnie panującym. W ten sposób rozumieją taki obraz również
kobiety.
Po
raz pierwszy próbę przejęcia obrazu nagiego ciała kobiety podjęły
artystki w latach 70. tych ubiegłego wieku. Przez to, ich
działania często były trywializowane przez mężczyzn oraz
postrzegane jedynie w kontekście seksualnym, który przysłaniał
inny przekaz. Ostrej krytyki nie szczędziły artystkom wtedy również
kobiety. Tak było w przypadku Hannah Wilke, która (aż chce się
powiedzieć: na swoje nieszczęście) była bardzo ładna. Ówczesne
feministki zarzucały Wilke, że rozbierając się wpisuje się
w porządek jaki dyktuje patriarchat. Zarzucano jej także narcyzm.
Od tego czasu minęło prawie 50 lat i ten sam argument stosuje w
swoim krytycznym tekście także Pyzik.
Wilke musiała długo czekać, aby życie zweryfikowało jej
działania. W 1991-1992 roku, w wieku 51-52 lat zrobiła serię
zdjęć pt. Intra-Venus,
gdzie pokazała wyniszczone chorobą nowotworową swoje, niegdyś
piękne ciało. Znowu nie wpisywała się w schemat, tym razem była
odpychająco brzydka… Czy Krawiec też musi czekać na taką
„okazję”, aby coś nam udowodnić?
Mimo
wielu lat działań feministycznych nadal nie potrafimy patrzeć
inaczej niż z perspektywy mężczyzny. Nagie ciało kobiece
(jeśli młode i piękne) ciągle jest przede wszystkim zaproszeniem
erotycznym. Nie jesteśmy w stanie odczytać innych treści.
W rezultacie ciało kobiety cały czas należy do mężczyzny i
tylko poprzez jego sposób widzenia jest oceniane.
Powstaje
pytanie co zrobić, aby to zmienić? Pierwsza zmiana jest na pierwszy
rzut oka niezauważalna, niemniej jednak już się dzieje.
Kiedyś nasze miejsce było przede wszystkim przed obiektywem.
Odgrywałyśmy rolę przedmiotu, podmiotem zawsze był mężczyzna,
bo to on robił zdjęcie. Teraz to my - kobiety - same sobie
robimy zdjęcia, jesteśmy AUTORKAMI. Decydujemy o wszystkim.
Narzędzie kreacji pozostaje w naszych rękach. Jesteśmy autorkami i
modelkami jednocześnie. To nasze ciało i my nim rozporządzamy,
co również znaczy, że jeśli
mamy taką ochotę możemy je pokazywać rozebrane.
Nigdy nie odzyskamy władzy nad naszymi ciałami jeśli będziemy
się podporządkowywały ciągle panującym zasadom. Jedną z takich
umownych zasad jest zakaz publikowania własnych, nagich zdjęć
w Internecie.
John
Berger w Sposobie
widzenia
pisał, że nagość jest znakiem uległości modelki „wobec uczuć
czy wymagań właściciela”2.
Czy robiąc sobie selfie nadal jesteśmy uległe?
Kobiety
zawsze były szantażowane i wstrzymywane w swoich ruchach
emancypacyjnych przez zarzuty zachowania nieobyczajnego. Kiedyś
nieobyczajne było publiczne zabieranie głosu przez kobietę,
studiowanie czy pracowanie i samodzielność ekonomiczna (niezależne
były tylko kobiety lekkich obyczajów, prawowite kobiety żyły na
utrzymaniu męża). Podział na grzeczne i niegrzeczne doskonale
ułatwia kontrolę nad nami. Dopóki będziemy bały się, że ktoś
będzie się onanizował przy naszym zdjęciu, i to nie będzie
pozwalało nam wrzucić takiego zdjęcia do sieci, nasza
seksualność nie będzie należała do nas. I nic nigdy w tej
materii się nie zmieni. Ciało kobiety jest fetyszyzowane, bo tak
działa nasza kultura. Nie znaczy jednak, że tak musi być zawsze.
Kiedy
odwrócimy sytuację i pomyślimy o tym, że to mężczyzna wrzuca
swoje rozebrane zdjęcie, to nigdy nie będzie ono wzbudzało
takich emocji jak zdjęcie nagiej kobiety. Czy to znaczy, że kobiety
nie podniecają się? Nie pociągają ich mężczyźni? Nie mają
odczuć erotycznych? Oczywiście, że nie! Jedynie nauczono nas
kobiety, że nie powinnyśmy publicznie epatować naszą
seksualnością. I grzecznie tego nie robimy. Teraz tego samego
musimy nauczyć mężczyzn. Efekt wizualny będzie ten sam – będą
to obrazy nagiej kobiety - tylko narracja się zmieni (będziemy
przemawiały z pozycji podmiotu, a nie przedmiotu), a co za tym idzie
zmieni
się sposób
reagowania mężczyzn. Prędzej publikowanie nagich zdjęć
doprowadzi nas do wolności niż nie publikowanie ich. Musimy
odzyskać własne ciało i władzę nad nim oraz prawo do naszej
seksualności. To my musimy dyktować warunki, a nie grzecznie
się do nich wpasowywać. Bo to my jesteśmy dysponentkami
naszego ciała i nikt nie powinien nam mówić, co mamy z nim robić.
Przestrzeń Instagrama doskonale się do tego nadaje. Instagram
dociera do wielu miejsc i osób, które nie przychodzą do muzeów,
czy galerii. Być może wystarczy tę walkę stoczyć w Instagramie,
a ona przez swój zasięg zatoczy kręgi, których nigdy nie
zatoczyłaby sztuka.
Zofia
Krawiec przekroczyła jeszcze jeden schemat. Od wieków istnieje
prosty podział kobiet na świętą i ladacznicę, przyzwoitą i
nieprzyzwoitą, taką która się szanuje i taką, która
przekroczyła wyznaczoną granicę. Jeśli jesteś mądra to
wiesz, że nie należy się rozbierać. A rozbierasz się, bo
nie jesteś mądra. To prosty (aż się chce powiedzieć prostacki)
podział będący wynikiem postawienia w opozycji ducha i ciała.
Jeśli chcesz, żeby cię szanowano, nie eksponujesz swojej
seksualności. Jeśli jesteś kobietą, ta zasada jest wyjątkowo
restrykcyjnie przestrzegana. Krawiec łamie tę zasadę.
Fotografuje się w erotycznych pozach, ale w postach umieszcza swoje
intelektualne spostrzeżenia. Nie mieści się w kulturowej
figurze pustej, ładnej dziewczyny, która nie ma nic do powiedzenia.
Czasami drugim bohaterem poza nią na zdjęciu jest książka.
My,
w kraju nad Wisłą nie przerobiliśmy jeszcze takiego połączenia.
Nie mieliśmy swojej Catherine Millet, która będąc
intelektualistką – pisarką, krytyczką sztuki współczesnej,
kuratorką, w 2002 roku opublikowała swój pamiętnik pt. Życie
seksualne Catherine M.
, w którym opisała szczegółowo swoje życie erotyczne
rozpoczynając na młodzieńczych masturbacjach, a kończąc na
doświadczeniach seksu grupowego.
Rozebrane
dziewczyny przesycają naszą rzeczywistość. Są na obrazach
w muzeach, w kadrach filmów w scenach miłosnych (rzadko
kiedy kamera „przesuwa się” po ciałach męskich), a także
zapraszają do kupienia dachówki, okien, trumien czy gładzi
gipsowej. Przyzwyczailiśmy się do takiego widoku. Dlaczego razi nas
zdjęcie rozebranej dziewczyny zrobione i opublikowane przez nią
samą?
Na
kartach historii sztuki mamy wiele przetartych szlaków. Jest nim
Touch Cinema
czy Genital Panic
Valie Export, Interior
Scroll
Carolee Schneemann (i wiele, wiele innych). Czy dlatego, że z
kart książek o sztuce rozebrane dziewczyny wdarły się do
Instagrama i tam obwieszczają swoje feministyczne manifesty, tracą
swoją siłę i znaczenie?
Czy
zdjęcia umieszczane przez selfie-feministki są rzeczywiście
narcystyczne? Czy ładne dziewczyny zawsze wiedzą, że są ładne?
Może być dokładnie odwrotnie. Nie jest łatwo być młodą
dziewczyną w obecnych czasach. Wymagania są niezwykle wygórowane.
Mit urody zdaje się panować niezwykle mocno, nie bacząc na
wcześniejsze dokonania feministek (np. na książkę Naomi Wolf Mit
urody
wydaną w 1990 roku, prawie 30 lat temu, w której autorka
dowodziła, że uroda – czyli ustalony kanon piękna - jest
kulturowym konstruktem mającym kontrolować kobiety). Piękne,
szczupłe i wiecznie młode – perfekcyjne - kobiety atakują nas ze
wszystkich stron; w telewizji, gazetach, smartfonach. Filmiki na
YouTube pokazują jak zrobić perfekcyjny makijaż, dokleić rzęsy,
przykleić tipsy. Wobec tych wszystkich obrazów młode dziewczyny są
bardziej zakompleksione niż kiedyś. Młodość to również
niepewność, niestabilność emocjonalna. Nawet najpiękniejsza
dziewczyna może nie być pewna siebie. Zwykle widzi swoje
niedoskonałości i na nich skupia swoją uwagę. Instagramowe,
„uładnione” zdjęcia pomagają zobaczyć się piękną. Nic
w tym złego, że chcemy się sobie podobać, że chcemy być
atrakcyjne. Mężczyzna nigdy nie zrozumie jak porażająco wpływa
na życie potęga mitu urody. Jak mocno i głęboko jest
wpojona. Jak niezwykle trudno jest się z tego wyzwolić, jeśli
jest się kobietą. Trzeba siły i odwagi. Czasami dystansu w postaci
wieku. W naszej kulturze kobieta prędzej może być naga, ale nigdy brzydka…
Ciekawą
informację jeśli chodzi o narcyzm znajdziemy na portalu Nauka
w Polsce. Badania przeprowadzone przez naukowców z Instytutu Psychologii
Uniwersytetu Wrocławskiego mówią, że; Wnioski
z analiz stanowią dowód na to, że wśród mężczyzn istnieje
związek pomiędzy narcyzmem a skłonnością do umieszczania
w internecie selfie, natomiast wśród kobiet korelacja taka
praktycznie nie istnieje.
Wracając
jednak do krytyki na temat selfie-feminizmu.
Plinta
zarzuca, że selfie feministki nie są „wojowniczkami o lepsze
feministyczne jutro”. Jednak na Instagramie samej krytyczki również
nie ma dużo zdjęć, które wskazywałyby na jej walkę w sprawie
kobiet. Na 469 opublikowanych przez nią postów ok. 10 można by
nazwać zaangażowanymi, z czego jakieś 4 są zdjęciami
bezpośrednio z demonstracji. Być może Instagram nie jest
rzeczywistym wyrazem czyjejś aktywności politycznej. Być może
instagramowe zdjęcia są inaczej sprofilowane.
Karolina
Plinta przywołuje także „pieska-zabawkę” i określa go jako
„instagramowy lejtmotyw”. Być może pies jest motywem
często pojawiającym się na zdjęciach z Instagrama w znaczeniu
generalnym. Jednak biorąc pod uwagę dziewczyny biorące udział w
wystawie w lokalu_30, pies jest widoczny tylko na profilu Zofii
Krawiec. Pojawia się on jeszcze u Moniki Kozdroń, jednak oprócz
psa pojawiają się delfiny, gołębie, motyle – wszystko, co
kojarzy się z kiczem, przewodnim elementem jej profilu.
Plinta
wysuwa teorię, że im ładniejsza dziewczyna, tym ma więcej
polubień. Krawiec rzeczywiście ma ich najwięcej, jednak jej
popularność w mediach jest największa. Plinta nie zauważa,
że całkiem dobrze w ilości polubień radzi sobie również Alicja
Gąsiewska (ze zdecydowanie mniejszym pijarem), która
prezentuje nieco odmienny rodzaj urody.
Plinta
pisze ironicznie o Krawiec „selfie-bogini”, co brzmi jak
złośliwość wynikająca ze zwyczajnej zazdrości o urodę. W
lutym 2017 roku Plinta napisała w Dwutygodniku
tekst Więcej porno proszę!,
w którym recenzowała wystawę Przyjaźni
moc
w lokalu_30, gdzie wyraziła swoje poparcie dla selfie-feminizmu
pisząc m.in.: Mówicie,
że w ramach feministycznej rewolucji nie chcecie się
rozbierać? Ja w takim razie poproszę o więcej tego złego,
pseudofeministycznego porno!
Na swoim Instagramie Plinta ma wspólne zdjęcie z Krawiec
zrobione 5 marca 2017 roku. Wyglądają na zaprzyjaźnione.
Łatwo również odnaleźć w Internecie informację wskazującą
na to, że Plinta brała udział w promocji wystawy Miłosny
performance organizowanej
przez Krawiec w BWA w Tarnowie, gdzie miała wykład Mój najdroższy internecie. Selfie feminizm i zwrot afektywny
– 8 czerwca 2017 roku. Co stało się, że Plinta przestała
lubić selfie-feminizm, a raczej trzeba by było
powiedzieć; przestała lubić Zofię Krawiec? Wszystko wskazuje
niestety na to, że jej tekst to osobista zemsta, a nie obiektywny
tekst krytyczny. Wiele takich tekstów w krytyce powstało, które
udając obiektywne są w rzeczywistości pisane pod wpływem
prywatnych emocji. (Swoją
drogą można by było przeprowadzić analizę tekstów krytycznych
biorąc pod uwagę rzeczywisty obiektywizm).
Oboje
(Plinta i Policht) skrytykowali wystawę w lokalu_30 jako słabo
dofinansowaną. Oboje nie zorientowali się,
że taka była koncepcja wystawy. Mimo tego, że widzimy na ekranie
wyraźnie, rozdzielczość wyświetlania ekranu to 72 dpi/cal. Żeby
uzyskać podobny efekt ostrości w druku musimy mieć fotografię 300
dpi/cal. Wszystko, co zostało wydrukowane z print screena
powinno być kiepskiej jakości. Richard Prince na swojej wystawie
New
Portraits
wydrukował print screeny wielkości plakatów (tutaj).
Jego fotografie sprzedano w błyskawicznym tempie za 100.000 $.
Polska rzeczywistość jest przytłaczająca inna… i o coś innego
w wystawie w lokalu_30 chodziło Krawiec.
Chodziło
jej o celowy brak elitarności. Wybrane z Instagrama dziewczyny to
nie celebrytki. Jaki sens miałoby drukowanie zdjęć w stylu gazet
Glamour?
Z
tego też względu na wystawie nie pojawiła się Zuzanna Bartoszek.
Mimo tego, że nie reprezentuje klasycznej urody, pracuje jako
modelka. Jej profil sprawia wrażenie właśnie glamour. Każdy
kurator/kuratorka ma prawo do własnego, indywidualnego doboru osób
biorących udział w wystawie. To jego święte i niezaprzeczalne
prawo.
Policht
w swoim tekście przytoczył porównawcze przykłady ze świata
sztuki (wspomniał właśnie o wystawie Richarda Prince’a,
Audrey Wollen, Amalii Ulman). W rzeczywistości poza tymi
informacjami (które miały świadczyć o jego znajomości tematu),
nie wymyślił niczego nowego, jedynie ślepo powtórzył
zarzuty koleżanek (Plinty i Pyzik).
Czy
dziwi mnie krytyka ze strony świat(k)a sztuki? Raczej nie.
Selfie-feminizm to zjawisko na wskroś kobiece. A świat sztuki
ciągle jest na wskroś patriarchalny. Kobiety zawsze dyscyplinowały
się najmocniej. Ciągle najdroższe dzieła sztuki są na koncie
mężczyzn – artystów, a nie kobiet.
W kolekcjach państwowych prace kobiet stanowią zdecydowaną
mniejszość. Ciągle sztuka feministyczna jest traktowana jako
gorsza i ciągle nie jest po prostu sztuką, tylko „sztuką
feministyczną”. A wydawałoby się - rozgarnięci krytycy - nie są
w stanie zrozumieć wystawy, w której kobiety mówią o
sprawach dotyczących kobiet (Szabłowski
w tekście
Od ściany do ściany
i Iwański
w
tekście Polki,
mieszczanki, liberałki o wystawie Polki, Patriotki, Rebeliantki).
Feminizm
nigdy nie miał jednej twarzy i jednego zdania. bell hooks w Teorii
feministycznej
pisała o tym, że powinniśmy się nauczyć akceptować różne
strategie, różne zdania. Jedne kobiety będą instagramerkami,
będą epatowały seksem i erotyzmem prezentując swoje nagie ciało,
inne będą podkreślały swój smutek, jeszcze inne będą nas
narażały na swoją niekonwencjonalną urodę. Są też
feministki, które nigdy nie założą Instagrama, będą pomagały
działając w kobiecych fundacjach. Jeszcze inne będą chodziły
tylko na manifestacje. Możliwości jest bardzo wiele. Wszystkie
mają prawo do tego, co wybrały. Wszystko jest ważne. Musimy
działać na wielu polach i wielu przestrzeniach, ta internetowa też
jest istotna. Każda z nas nie jest w stanie zrobić
wszystkiego, co jest potrzebne, ale wszystkie razem możemy robić
bardzo różne rzeczy.
Nieadekwatne
jest zestawianie zdjęć selfie-feminizmu z problemem zatrudnienia
kobiet w Polsce i Europie (co uczyniła Pyzik – tutaj).
Niemniej jednak zabieg taki jest bardzo popularny. Jeśli ktoś
zwraca uwagę, na niską liczbę kobiet pracujących na Akademiach
Sztuk Pięknych, opozycjoniści pytają o klitoridektomię w
Afryce, co w ich mniemaniu jest rzeczywistym problemem godnym
uwagi. Zawsze znajdzie się coś, czego feministki nie robią i
zawsze znajdzie się coś ważniejszego niż to, co robią. Zwykle
osoba krytykująca nie robi nic w tej kwestii. Ten problem poruszała
w swoich wypowiedziach Krawiec: Nie
wiem, czy w ogóle jest możliwe stworzenie teorii, która
włączy wszystkie kobiety na świecie. Selfie-feminizm jest jedną z
propozycji feministycznych. Tych powinno być jak najwięcej,
tak, żeby każda odpowiadała jakiejś grupie kobiet (tutaj).
Mimo tego cały czas wszyscy domagają się, aby selfie-feminizm
załatwił wszystkie problemy, każdej kobiety.
Tymczasem
feministka nie musi walczyć o kogoś, może walczyć o siebie. O to,
aby mogła się rozbierać kiedy chce, aby mogła być smutna czy
autodestrukcyjna. O to, aby mogła być taka, jaką chce być. W
jednym z wywiadów Krawiec mówi: Wcześniej
nie miałam miejsca na swobodną ekspresję. Zewnętrzne zakazy
i oczekiwania połączone z moimi wewnętrznymi obawami
powodowały, że sama się cenzurowałam. Myślę, że kobiety
bardzo często tego doświadczają (tutaj).
Cenzurowanie kobiet zawsze było strategią ograniczającą ich
emancypację. Nasza kultura opanowała to do perfekcji. Do tego
stopnia, że nikt nie musi nas cenzurować, bo zwykle robimy to same.
Selfie
to portret własny (autoportret). Nie można zarzucać komuś, że
nie jest „robotnicą z fabryki” (Plinta), nie jest
mniejszością etniczną czy seksualną (Policht), albo że ma się
biały kolor skóry skoro
się ma
(Pyzik - w Polsce jednak nadal nie jest łatwo mieć czarny kolor
skóry). Wszystkie krytyki dotyczące selfie-feminizmu
w rzeczywistości polegają na dyscyplinowaniu Krawiec –
mówieniu jej kogo powinna zaprosić do wystawy, jak powinna wyglądać
na zdjęciach, czym (kim) się w życiu zajmować. Najbardziej
zajadła w krytyce jest Plinta, wykorzystując klasyczną strategię
wyszydzania, co zdaje się dowodem jej osobistego zaangażowania.
Najbardziej
zdystansowany jest Policht (jedyny,
który nie zna osobiście Krawiec).
Zofia
nie kryje swojego pochodzenia z małej miejscowości Sulechowa, nie
ukrywa swoich słabości, co może rzeczywiście razić w
patriarchalnym świecie w którym wszystko zbudowane jest w oparciu o
kult siły. Mądra kobieta musi być podobna do mężczyzny, czyli
musi być silna. Słabe kobiety to te, które sobie nie radzą
i płaczą. W jednym z wywiadów Krawiec mówi: Jestem
prekariuszką, ciągle brakuje mi pieniędzy, pochodzę z niewielkiej
miejscowości. Czy
to źle, że na zdjęciach nie wygląda jak uboga dziewczyna? Jak
powinna wyglądać uboga dziewczyna?
Plinta
pisze: Czasem
jednej czy drugiej instagramerce wymsknie się może coś
o feminizmie(…)
Na profilu iwonadem
każdy wpis dotyczy feminizmu, na profilu Zofii feministyczne teksty
pojawiają się bardzo często. Można je przeczytać również
na Instagramie Agaty Zbylut. (U
Plinty nie ma ich praktycznie
wcale).
Na wystawie Na pozór silna dziewczyna, choć w środku ledwo się trzyma każda dziewczyna poruszała inny problem – Nola Karamazow stanów autodestrukcyjnych, Suboczewska choroby dwubiegunowej (na którą nota bene chorowała słynna Virginia Woolf), Zbylut reżimu życia fit, Demko mitu urody, Gąsiewska życia w domowej codzienności pozbawionej glamourowych blasków, Krawiec odzyskuje prawo do własnej kobiecej seksualność. Wszystko to wylądowało jednak w jednym worku. Zarówno w krytyce Plinty, jak i Polichta.
Internet
to przestrzeń stworzona dla kobiet, które nie wychodząc z domu
mogą się komunikować. Gdyby nie Facebook, Czarny protest na
pewno nie zmobilizowałby w tak krótkim czasie, aż tylu kobiet.
Podsumowując
pozwolę sobie na ironię: oczywiście to ogromne faux
pas
ze strony Krawiec, że jest „konwencjonalnie atrakcyjna, młoda i,
niestety [na domiar tego] również biała” (krytyka Pyzik). Mimo
to (ja nieładna i stara, niestety też biała), wybaczam jej to
wszystko i trzymam za nią kciuki wierząc w tę trudną do
przeprowadzenia w kraju nad Wisłą rewolucję.
Urodzić
się kobietą oznacza urodzić się wewnątrz pewnej przydzielonej
i ograniczonej przestrzeni, poddanej władzy mężczyzn.
Społeczna postawa kobiet ukształtowała się dzięki inwencji,
którą wykazywały, żyjąc w takiej właśnie ograniczonej
przestrzeni pod stałą kuratelą mężczyzn - jak napisał Berger w Sposobach widzenia. Chodzi o to, aby tę wąską przestrzeń poszerzyć, a do tego
potrzebne są takie interwencje jak selfie-feminizm.
Iwona Demko
1 John
Berger, Sposoby widzenia, Poznań 1997, Dom Wydawniczy REBIS,
s. 55
2 John
Berger, Sposoby widzenia, Poznań 1997, Dom Wydawniczy REBIS,
s. 52